Odnotowałam już na szybko, że Dylan dostał literackiego Nobla i że się z tego cieszę. Ale teraz trochę obszerniej - dlaczego?
Po pierwsze - bardzo Dylana lubię, ale to zostawmy na boku ;) Są jednak i inne powody. Dla mnie to wyróżnienie jest w pewien sposón symboliczne i wykracza poza samo uhonorowanie - imponującego, trzeba przyznać - dorobku pana Zimmermana. Nobel dla osoby, dla której głównym środkiem wyrazu jest piosenka, jest dla mnie uznaniem, że literatura nie ogranicza się do książek. Tworzywem, budulcem literatury jest słowo, a papier (czy jego elektroniczny odpowiednik) nie jest automatycznie, z samej swojej natury lepszym nośnikiem niż głos.* Jest to też dla mnie potwierdzenie faktu, że podział na sztukę wysoką i kulturę popularną jest zbytnim uproszczeniem.
No i - tu już będę wredna, ale każdy czasem troszkę jest, no nie? - strasznie mnie kręci ból (_!_) literackich snobów o to, że tak prestiżową nagrodę literacką odbierze ktoś, kto "tylko pisze piosenki" ;)
*Jasne, możemy się zastanawiać, czy Bob Dylan był lepszym kandydatem od pana X czy pani Y. Takie dyskusje toczą się co roku i są w pełni uprawnione. Jednak zarzut, że "to piosenki" jest bez sensu. Czy te teksty miałyby automatycznie większą wartość, gdyby pojawiły się w formie ksiażkowej?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.