Zanim przejdę do pisania o moich nowych książkowych i muzycznych odkryciach, powinnam chyba krótko podsumować czas, kiedy moja blogowa aktywność była... no, praktycznie jej nie było.
Różnie było w tych miesiącach z czasem, to główna przyczyna tego, że nie pisałam, ale coś tam udało sięprzeczytać. Zaliczyłam w tym roku już siedemdziesiąt siedem książek, czyli plan przeczytania stu czterech powinnam zrealizować. Gorzej z pozostałymi założeniami czytelniczymi na ten rok. Owszem, z GoodReads jestem na bieżąco, polskiej literatury czytam ciut więcej, niż w latach poprzednich (ale nie tak dużo i niekoniecznie tych autorów, których zaplanowałam), po angielsku może też, ale postanowienia o czytaniu poezji oraz książek nieeuropejskich i niepółnocnoamerykańskich leżą i kwiczą. Plan zakupowy (ten ze starymi książkami) też. Tak to jest oprzy czytaniu "z doskoku". Trochę może jeszcze podgonię, zostało parę miesięcy.
Z książek, jakie w ostatnich miesiącach przeczytałam, muszę wyróżnić "Jak zostałem pisarzem" Andrzeja Stasiuka, "Naming the Bones" Louise Welch, "Tajemną historię" Donny Tart. Największe rozczarowania to z kolei "Sacrifice" Sharon Bolton (którą ogólnie lubię) i "Do trzech razy śmierć" Alka Rogozińskiego, który bardzo chyba chciałby być Joanną Chmielewską, ale nie jest. Znacznie lepiej takie komediowo-kryminalne klimaty wychodzą Oldze Rudnickiej, przy "Granat poproszę!" bawiłam się całkiem dobrze (przy drugiej części, czyli "Życiu na wynos" już trochę mniej).
Jeżeli chodzi o muzykę - najmocniejszym punktem ostatnich miesięcy (a właściwie to całej mojej dotychczasowej historii słuchania!) był kapitalny koncert Herbiego Hancocka na wadowickim (własciwie podwadowickim) Młyn Jazz Festival. To właściwie nie był koncert, to był lot w kosmos.
Coś tam jeszcze ciekawego się wydarzyło na froncie kocim, ale o tym napiszę w osobnej notce :)
A na koniec - tradycyjny manul. Właściwie to dwa, bo dawno nie było:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.