czwartek, 14 maja 2015

Małe ksiażkowe wkurzenia

To nie jest specjalnie oryginalny temat notki, co jakiś czas wyskakuje tu i ówdzie w książkowej blogosferze. Ale czy obiecywałam kiedyś oryginalność? Nie przypominam sobie ;)

Na razie o fizycznej formie książek. Na treść może przyjdzie czas (albo i nie).

Obwoluty

Tak, tutaj trochę idę pod prąd. Bo przecież wszyscy mówią, że obwoluty takie ładne i eleganckie... ale ja ich nie znoszę i kropka. Czytać z obwolutą niewygodnie, a jeżeli na ten czas ją zdejmę, to zwykle gdzieś mi się zapodzieje albo uszkodzi. Na dodatek podnosi cenę. U nas zresztą nie jest jeszcze najgorzej, ale sporo czytam po angielsku, a tam twarda oprawa (zresztą twardych okładek też nie kocham jakoś specjalnie, może ładniejsze, może trwalsze, ale cięższe, grubsze, książka w ręce gorzej leży...) bez obwoluty to rzadkość.

Przypisy z tyłu

Już mi się zdarzało czytać książki z dwiema zakładkami - na przykład takie "Szaleństwo w religiach świata" Jacka Sieradzana, 200 stron przypisów (no dobra, niech będzie, że to przykład skrajny, na dole strony w tym przypadku też byłoby je trudno zmieścić, ale jednak). Strasznie niewygodne. Zwłaszcza że tak naprawdę jedynie co dziesiąty czy dwudziesty przypis coś tak naprawdę wnosi, zwykle to tylko odsyłacz do źródła. 

Szantaż wyglądem grzbietów

Wiecie, o co chodzi: grzbiety serii ustawionej razem tworzą obrazek albo napis, względnie pojawia się numeracja (zaznaczam, że nie chodzi mi tu o numery kolejnych tomów powieści czy cyklu stanowiących treściową całość, ale o serię wydawniczą zawierającą niepowiązane pozycje, jak ostatnio zrobiło, skądinąd lubiane przeze mnie, wydawnictwo MAG ze swoją nową, dość obiecującą, choć nie do końca wpasowującą się w moje zainteresowania, przez co zamierzam kupować tylko wybrane tytuły, serią "Artefakty"). Efektowne, owszem, ale ma poważne wady. Nie dość, że próbuje się w ten sposób zmusić czytelnika do kupienia wszystkiego, to jeszcze utrudnia mu się ustawienie tych książek w inny, być może bardziej dla tej osoby wygodny sposób (np. alfabetycznie, ludzie mają różne systemy). Nawet przy moim bałaganiarstwie trochę mnie to boli.

Bardzo biały papier

Znów - teoretycznie ładny, ale przy świetle słonecznym strasznie daje po oczach, a ja lubię czytać w ogrodzie. Problem potęguje moja migrena - elementem aury jest u mnie nadwrażliwość na światło, więc niektóre książki w niektóre dni odpadają.

(Sztuczne) dzielenie na tomy

Ostatnio zapanowała moda, żeby co grubsze książki dzielić na tomy. Dopóki to rzeczywiście dotyczyło "co grubszych książek", mogłam sprawę jakoś (choć z niechęcią) przetrawić. Ale nowy tom serii Ann Cleeves o Verze? Zrobić z niego dwa chudzielce po dwieście stron (we wcale nie symbolicznej cenie, w czym chyba cały sekret)? Jak dla mnie - decyzja wyjątkowo zła i z punktu widzenia mojego portfela, i komfortu czytania (części ukazują się w kilkutygodniowym odstępie), i wygladu półki... I teraz problem: chętnie za takie numery pokazałabym wydawnictwu środkowy palec i kupiła angielski oryginał. Jednak serię tę lubię nie tylko ja, ale i moja mama, która po angielsku nie czyta. Zatem, prawdopodobnie, któraś z nas jednak zdecyduje się to nabyć.

Nadmuchiwanie objętości

Jeżeli książka ma 250 stron, niech ma te 250! Naprawdę nie przybędzie jej treści, jeżeli dużą czcionką, szerokimi marginesami i paroma innymi sztuczkami dodacie jej kolejne 100 (i proporcjonalnie podniesiecie cenę, o co zapewne chodzi).

Pomijam tu sprawy takie jak rozpadające się klejenie czy, wręcz przeciwnie, klejenie tak grube, sztywne i solidne, że trzeba włożyć spory wysiłek w samo utrzymanie książki otwartej (tak, "Krakenie", patrzę na ciebie), nawet jeżeli grzbiet jest złamany. To już nie kwestia upodobań, to błędy w sztuce.

Uff, chyba trochę zaszalałam ;) 

10 komentarzy:

  1. Myślałam, że jestem jedyną osobą, która nie lubi obwolut, czuję się teraz mniej samotna w świecie ludzi lubiących obwoluty :). Ale serio -- zawsze je zdejmuję, ale żeby ich nie zgubić (bo książka na przykład z biblioteki) mam jedną i zawsze tę samą półkę, gdzie je zostawiam na czas lektury. Przypisy z tyłu -- zmora, nawet jak tylko chce się zobaczyć źródło (bo można tak trafić na kolejną ciekawą książkę). No i świetnie to nazwałaś -- "szantaż wyglądem grzbietów". Nie jestem za dobrym kolekcjonerem, ale to mimo wszystko irytujące. Za to biały papier mi nie przeszkadza, ale to faktycznie kwestia indywidualno-zdrowotna. No i ze sztuczną objętością mam tak, że jeśli poprawia to czytelność książki, to niech sobie będzie :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też niby staram się odkładać obwoluty w jedno miejsce, ale jestem osobą, która potrafi zgubić takie rzeczy jak "Nowy leksykon PWN" (2000 stron formatu zbliżonego do A4), półlitrowy kubek z herbatą i siedemdziesiąt wypełnionych ankiet do pracy magisterskiej. Żadnej z tych rzeczy nie wyniosłam z pokoju. Dodam, że wszystkie się prędzej czy później znalazły (i nawet zdążyłam pracę napisać w terminie!), choć w kubku całkiem nowe formy życia zdążyły nie tylko wyewoluować, ale i zbliżyły się do wynalezienia koła.

      Usuń
    2. Jest nas już trzy, jeśli chodzi o obwoluty :). Zwłaszcza że po latach mają tendencję do rozłażenia się na zgięciach.
      Zahaczając nieco o klejenia i grubość, nie cierpię, kiedy książka 300-400-stronicowa w miękkiej okładce dosłownie przełamuje się na pół w trakcie lektury.

      Usuń
    3. Mnie akurat przełamywanie się książki nie przeszkadza (rozumiem, że nie masz na myśli jej rozpadnięcia się na kawałki). Wręcz przeciwnie, sama to robię, żeby się lepiej trzymało.

      Usuń
    4. Mam na myśli jej rozpadnięcie się na kawałki. :)
      A tak poza tym nie lubię jeszcze czarnych lub ciemnych okładek z takim matowym "kutnerkiem", na których widać każdy odcisk palca.

      Usuń
    5. @Bumburus, raduje się me serce, że już tyle nas w klubie antyobwolutowców ;).

      A co do rozpadających się książek -- jak się jeszcze rozpadają tak, żeby tworzyły się z tego dobre do wzięcia całości, niech się rozpadają. Gorzej jak się taka rozpadnie w jednym miejscu i tylko utrudnia czytanie całości.

      Usuń
    6. @Bumburus, też nie lubię tych "kutnerkowych" okładek. Tak właśnie czułam, że coś mi uciekło podczas pisania.

      Usuń
  2. Obwoluty toleruję, ale przypisy umieszczane z tyłu to jak dla mnie najgorszy wynalazek świata. No może jeden z najgorszych ;) Już próbowałam czytać z dwoma zakładkami, ale jak zaczynam przewracać kartki, to zaraz jedna mi wypada i szukam od nowa i tracę czas... Grzbietowe szantaże mi nie przeszkadzają, ponieważ i tak układam je według własnego widzimsię. Za to niezmiernie drażni mnie maniera dzielenia na pól książek, która ma na celu tylko i wyłącznie rabunek mojego portfela. A takim rzeczom mówię stanowcze nie. Więcej grzechów nie pamiętam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja dodam jeszcze coś gorszego, niż przypisy z tylu, których tez nie znoszę: przypisy po każdym rozdziale. Wertuj tu teraz czytelniku po całej książce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak. Zgadzam się. To już chyba wolę z tyłu.

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.